Szkół na technologicznym speedzie nic już nie zatrzyma

Pandemia przyspieszyła coś, co powinno było wydarzyć się już dawno temu. Dziwnie się ociągaliśmy z tym przeniesieniem do online’u. Jedno jest pewne: zaległą lekcję z internetu odrobiła edukacja. Trudno uwierzyć w to, że po takiej rewolucji wrócimy do świata, w którym studenci będą robić notatki, siedząc w uczelnianych aulach, a korepetytorzy jeździć do uczniów na drugi koniec miasta. Powstanie za to wiele nowych biznesów obsługujących edukację online.

 

“Moje zajęcia online były o wiele lepsze niż stacjonarne. Było zabawniej, prowadzący był lepiej przygotowany i przede wszystkim nie musiałem nigdzie jeździć” - mówi mi Paweł, który podczas lockdownu kontynuował swój kurs hiszpańskiego w wersji online w jednej ze stołecznych szkół językowych.

 

Okazuje się, że wiele kursów z powodzeniem można było przenieść do sieci. Ku zadowoleniu wszystkich zainteresowanych. Ich uczestnicy raczej nie zrezygnują już z opcji nauki na własnej kanapie, a szkoły językowe z ewidentnych oszczędności, choćby lokalowych, jakie przyniosły zdalne zajęcia.

 

Pływanie na sucho, prawo jazdy na YouTubie

Informacja o tym, że przez internet prowadzono kursy na prawo jazdy czy patenty żeglarskie mogła dziwić. Organizatorzy wyjaśniają jednak, że tylko części teoretyczne kursów odbyły się online. Nagle dziwne stało się to, że szkoły dotąd tego nie robiły.

 

Po co ludzie w ogóle ludzie mieli telepać się przez pół miasta komunikacją miejską, żeby obejrzeć w salce szkoły nauki jazdy animowany film o zasadach pierwszeństwa w ruchu drogowym, który równie dobrze oglądałoby się z komentarzem na YouTubie? Ta zmiana musiała zajść w głowach, bo narzędzia do wykorzystania mamy od dwudziestu lat, a od 2015 roku polskie przepisy dotyczące szkolenia kierowców umożliwiają odbywanie części teoretycznej kursu w formie e-learningu.

 

Aula na Teamsach

Okazało się nagle, że mogę mieć dostęp do prezentacji - tej samej, której zdjęcia cykam na wykładach z ukrycia swoim telefonem” - mówi Weronika, studentka kierunku medycznego, która chce, żeby przynajmniej część wykładowa zajęć na uczelni pozostała online. Wiele polskich uczelni, po początkowym przestoju i czekaniu aż wszystko będzie jak dawniej, ogarnęło organizację zajęć w czasie rzeczywistym, większość za pośrednictwem platformy  MSTeams. Niektórzy wykładowcy zaczęli też po prostu nagrywać i udostępniać całe filmy z wykładów. “To już w ogóle luksus, można na spokojnie sobie przesłuchać wykład kiedy się chce, przewijać, zrobić porządne notatki” -  komentuje Weronika. Warto dodać, że ten luksus jest standardem na wielu uczelniach medycznych zagranicą.

 

Zgromadzone dotychczas doświadczenia dotyczące zdalnego prowadzenia testów zaliczeniowych lub egzaminów pokazują (niestety), że część studentów stara się wykorzystać wszelkie możliwości wynikające z obecnej sytuacji, by przy zdawaniu testu zaliczeniowego/egzaminacyjnego korzystać z niedozwolonej pomocy” - czytamy w wytycznych do zajęć zdalnych Wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego.

 

I rzeczywiście, w czasie pandemii, kolokwia i egzaminy na uczelniach to była zabawa w kotka i myszkę. Z tym że myszką byli studenci, będący technologicznie wciąż co najmniej kilka kroków przed ospałym uczelnianym kotem. Po podejrzanie dobrych wynikach pierwszych egzaminów, uczelnie ruszyły szukać patentów na rzetelne sprawdzanie wiedzy.

 

Egzaminy zaczęły pojawiać się na platformach takich jak Testportal, które umożliwiały losowanie pytań  (żeby studenci nie rozwiązywali testów grupowo na telekonferencjach), nie pozwalały wychodzić z otwartej karty egzaminacyjnej w przeglądarce i otwierania w niej nowych okien (to akurat daremny trud, jeśli student miał dostęp do drugiego komputera czy tabletu), zaczęto skracać czas przeznaczony na odpowiedź (studenci z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi dostali 40 sekund na każde z pytań i poskarżyli się Rzecznikowi Praw Studenta). Gdyby nie te zawirowania, egzaminowanie online byłoby wygodne również dla wykładowców, których te platformy wyręczały w sprawdzaniu testów.

 

Zdalnie, ale pod nadzorem

Wreszcie okazało się, że trzeba mieć studentów na oku. Wiele uczelni zdecydowało się na przeprowadzenie egzaminów ustnych, podczas których studenci musieli mieć obowiązkowo włączone kamerki.

 

Nie tylko w Polsce wątpiono w uczciwość studentów: na wielu zagranicznych uczelniach również pisemne egzaminy odbywały się pod czujnym okiem kamer. Władze uniwersytetów, m.in. Uniwersytetu Florydy, zatrudniały nawet specjalne osoby do nadzorowania obrazów z kamer studentów - sprawdzali, czy nie wodzą wzrokiem poza ekran, nie korzystają z komunikatorów, czy nie wertują notatek, wymagali też pokazania kamerką całego pokoju, w którym student zdawał egzamin. Inne uczelnie poszły odważniej w technologię i zaprzęgły do pomocy sztuczną inteligencję, systemy rozpoznawania twarzy i eye trackingu. Wiele tu jeszcze pola do popisu dla oferujących takie rozwiązania biznesów.

 

Największa bolączką edukacji online wciąż pozostają zajęcia praktyczne i egzaminowanie, ale mimo kłopotów, trzeba uczciwie przyznać, że uczelnie dzięki pandemii przyspieszyły swój technologiczny rozwój o lata świetlne. Są bardzo dobrze przygotowane do przejścia, przynajmniej częściowo, w tryb pracy online. Czy skorzystają z tych kompetencji, gdy nie trzeba już będzie kombinować ze zdalnym nauczaniem? Trudno sobie wyobrazić, żeby po ogromnym wkładzie pracy, przeszkoleniu wykładowców i wypracowaniu wielu dobrych rozwiązań, miały zdecydować się na powrót do przeszłości.


/
/artykul/5799/szkol-na-technologicznym-speedzie-nic-juz-nie-zatrzyma

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.