Ostre niebo tu i teraz, ostra ziemia, ostry kurz. Wczoraj znika w nieostrości, jutro, dzisiaj, zaraz już. Nie pytają cię o imię, walczą z ostrym cieniem mgły. Ciepły wieczór, bez ciemności, trawa spokój, my i wy.
To chyba najbardziej znane wersy, pochodzące z ostatniego, jeszcze gorącego wyzwania #hot16challenge2. Skąd się właściwie ta akcja wzięła, komu służy, kto za nią stoi i po co jest? Musimy się cofnąć do roku 2014, gdy internet szturmem zdobywał Ice Bucket Challenge.
O co chodziło? Ludzie oblewali się lodowatą wodą z wiaderka, po czym wpłacali pieniądze na konto ALS Association, organizacji non-profit, zajmującej się stwardnieniem zanikowym bocznym. Dzięki temu konto fundacji puchło, a wśród ludzi rosła świadomość. Wodę lali na siebie celebryci i anonimowi goście, za mojego życia większego wyzwania w sieci nie pamiętam, i mam wrażenie, że jest to jedna z tych nielicznych akcji, o której każdy mający internet kiedyś słyszał.
Ale co ALS ma wspólnego z rapującym Prezydentem RP? Już tłumaczę. Reszta świata miała swoje wiaderkowe wyzwanie, u nas, z inicjatywy Solara, raperzy zaczęli uczestniczyć w akcji Hot16challenge. Złośliwi twierdzą, że nazwa brzmi jak tytuł nie do końca legalnego porno, ale się przyjęła, dlatego nazwy aktualnej edycji nikt nie zmieniał. Pierwsza 'gorąca szesnastka' nie miała na celu zbierania kasy, czy promowaniu czegokolwiek. Właściwie z IBC miała tyle wspólnego, że też była jakimś tam wyzwaniem.
Muzycy nominowali się nawzajem, stawiając przed sobą zadanie twórcze: stwórz szesnaście wersów (stąd nazwa) dobrego rapu w 72 godziny. Podłóż do tego bit, nagraj i okaż światu. Nominuj kolejnych. Jeżeli nie przyjmiesz wyzwania, nie poniesiesz żadnych konsekwencji. Bawmy się dobrze, zobaczymy co się stanie.
Stało się dużo dobrego. Przede wszystkim akcja była świetną promocją muzyki i środowiska hip-hopowego. Ludzie mogli zobaczyć, że te rapy to nie tylko bandyterka, łatwy hajs, porachunki gangów i strzelaniny, co zresztą w kontekście polskim brzmi wyjątkowo zabawnie, tylko mnogość podgatunków. Bo każdy, kto ma uszy i mózg, dostrzeże i usłyszy różnicę między Łoną a Peją. A przecież obaj teoretycznie robią ten sam gatunek.
Nie wiem, czy pierwsza edycja Hot16 przełożyła się na większy pieniądz dla twórców, czy ich większą rozpoznawalność. Ale na pewno dała dobry punkt wyjścia do tego, co obserwujemy dzisiaj.
Tak to się zaczęło!
Drugą część znowu zaczął Solar, ale tym razem nie chodzi wyłącznie o nacieranie się własną doskonałością muzyczną, tylko o zbieranie pieniędzy dla chorej ochrony zdrowia na walkę z koronawirusem. Zasady wyzwania bez zmian – tworzysz, nagrywasz, pokazujesz światu, nominujesz kolejnych uczestników. Jednak tegoroczna edycja trochę wyrwała się spod kontroli i do wyzwania przystąpili ludzie, których normalnie nie kojarzymy ani z hip-hopem, ani z muzyką, ani z kulturą i sztuką.
I niektórzy fani serii stoją teraz w rozkroku. Z jednej strony zdrada rap-gry, bo kto to widział, żeby w takim wyzwaniu brała udział Brodka (która tak na marginesie zjadła pół rap sceny), Margaret (ma flow lepszy od wszystkich bieda-raperów) czy Dawid Podsiadło (chyba niechcący wyszedł mu przebój). A z drugiej jest jednak lekkie zaskoczenie, gdy okazuje się, że ksiądz Jakub Bartczak robi lepszy rap od rodzimy gwiazdeczek miauczących na auto-tune, a Sebastiana Fabijańskiego nawet spoko się słucha, bo ma flow, dykcję i wokal wyćwiczony aktorsko.
Na szczęście po kilku dniach prawdziwym fanom ciśnienie zeszło i wszyscy zaczęli się bardzo dobrze bawić. A co najważniejsze, pieniędzy na koncie akcji błyskawicznie przybywa, do tej pory udało się zebrać ponad 1,5 mln zł.
Oczywiście w takiej akcji nie mogło zabraknąć nominacji ekscentrycznych. I w sumie nawet mnie nie dziwi fakt, że ktoś dla zabawy nominuje Prezydenta, bardziej to, że Prezydent nominację przyjmuje. Stawiając się tym samym na równi nie z uroczo alternatywną Dorotą Masłowską, wyluzowanym Jakubem Żulczykiem czy liryczną Kasią Nosowską, a z bluzgającym Zbigniewem Stonogą czy wymachującym maczetą Januszem Korwin-Mikkem.
Gorąca szesnastka chyba weszła za mocno.