Dwa tygodnie temu pisałem o cudotwórcach, którzy obiecywali Polakom złote góry, a gdy przyszło do realizacji obietnic, okazywało się, że góry są ze zgoła innej, odrażającej substancji.
Poprzedni katalog niedotrzymanych dotyczył obietnic na dużą skalę. Operowaliśmy dziesiątkami i setkami milionów złotych. W tle były wielkie przejęcia, gigantyczne inwestycje i nieogarnialne rozumem pieniądze, których nie dostaliśmy od cudotwórców znikąd. Dzisiaj opowiem o sprawach, które nie wyszły nam samym. I są powodem do wstydu.
Węgiel to polskie sumienie
No, może nie węgiel a grafen, który miał nam przynieść światowe uznanie, prestiż, bezprecedensowy sukces i dużo pieniędzy.
Grafen to bardzo ciekawy materiał. Świetnie przewodzi ciepło i prąd, ma absurdalnie wysoką wytrzymałość na rozciąganie, a elektrony transferuje 100 razy szybciej niż krzem. Membrana z utlenionego grafenu nie przepuszcza gazów, a równocześnie jest całkowicie przenikalna dla wody. Nie rozumiem tego zjawiska, ale dla nas interesujące jest to, że można go zastosować do filtracji alkoholu czy taniego odsalania wody morskiej. Wyobraźmy sobie te nowe, nieprzebrane zasoby wody pitnej z mórz i oceanów.
Z uwagi na swoje właściwości, grafen ma mnóstwo potencjalnych zastosowań. W medycynie, w terapii antyrakowej. Pozwoli na błyskawiczne ładowanie baterii w samochodach elektrycznych i urządzeniach przenośnych, i mówimy tu o kilkunastu sekundach. Lateks połączony z grafenem pozwoli tworzyć dużo cieńsze, a jednocześnie bardziej wytrzymałe prezerwatywy. No i wreszcie jest szansa na nowe, superszybkie procesory, w których grafen zastąpiłby krzem. Dzięki temu komputery mogłyby mieć naprawdę grubość kartki papieru.
Trzeba przyznać, że jest to materiał arcyciekawy, a jednocześnie bardzo niewdzięczny w produkcji. Nie jest łatwo stworzyć płaską strukturę z atomów węgla o jednoatomowej grubości. Laikowi wymyka się to zdolności pojmowania, ale zawsze możemy liczyć na naukowców, którzy pracowali w pocie czoła, by opracować metodę taniego pozyskiwania grafenu. Taniego, bo tylko taki sposób ma potencjał zastosowania komercyjnego.
W 2011 roku polscy naukowcy z Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych oraz Wydziału Fizyki UW poinformowali o wspólnym opracowaniu technologii pozyskiwania dużych fragmentów grafenu o najlepszej podówczas jakości. Droga do komercjalizacji stała przed nami otworem, sukces krył się za rogiem, po pieniądze wystarczyło się schylić.
Spółka Nano Carbon powstała w tym samym roku, miała być odpowiedzialna za komercyjne wytwarzanie grafenu, na cześć i chwałę Rzeczypospolitej. Mieli się oprzeć na metodzie opracowanej przez naukowców z ITME. Dzięki inwestycjom Polskiej Grupy Zbrojeniowej i KGHM TFI sprowadzono najwyższej klasy urządzenia do pozyskiwania grafenu. No i zaczęły się problemy, których ukoronowaniem jest decyzja z lutego tego roku, o sprzedaży całego tego wyspecjalizowanego oprzyrządowania.
O tym, że nie dzieje się z polskim grafenem najlepiej, mówiło się od 3-4 lat. Straciliśmy przewagę wynikającą z unikalnej technologii jego wytwarzania, bo wyprzedzili nas Chińczycy, budujący zakłady badawcze bez oglądania się na koszty. U nas tymczasem, prokuratura bada, czy w poprzednich latach w firmie Nano Carbon nie doszło do nieprawidłowości. Jednocześnie ruszył konkurs na nowego prezesa, który ma podobno posłużyć wyłącznie do postawienia spółki w stan upadłości.
Mieliśmy złoty róg, ostał nam się znowu jeno sznur. A wszystkim wierzącym w to, że jesteśmy w stanie osiągnąć cokolwiek na polu nowych technologii, przypomnę tylko historię podboju świata przez polski niebieski laser. Nie słyszeliście? Ach...
Przeleć mnie, srebrnym aeroplanem
Port Lotniczy w Radomiu miał być naszą dumą i znakiem widomym potęgi Polski. W myśl maksymy „lotnisko w każdej gminie”, wymyślono że damy radę, a ludzie będą na pewno chcieli z Radomia latać po całej Europie, a nawet świecie. Okazało się, że niekoniecznie a myśl „ja z synowcem na przedzie, a reszta jakoś będzie” w świecie wielkiego biznesu nie działa.
Radom o lotnisko walczył bardzo długo, bo od 2006 roku. To wtedy Ministerstwo Obrony Narodowej zadecydowało, że z dotychczas działającego lotniska wojskowego na Sadkowie, wydzieli 3 hektary na uruchomienie cywilnego portu lotniczego. Od tego czasu trwał festiwal pompowania publicznych pieniędzy w ten niezbyt przemyślany projekt.
Po pięciu latach spółka mająca zawiadywać obiektem, dostała z Urzędu Lotnictwa Cywilnego zezwolenie na założenie lotniska. W maju 2014 roku Radom-Sadków został wpisany do rejestru lotnisk cywilnych. Pierwsze samoloty miały wystartować w czerwcu tego roku, ale loty zostały odwołane.
W tym samym miesiącu port podpisał wieloletnią umowę z przewoźnikiem 4YouAirlines na połączenia z Niemcami, Włochami i krajami Beneluksu. Ponadto przewoźnik miał bazować na lotnisku po tym, jak powstanie tam duża płyta postojowa. Niestety, w tym samym roku przewoźnik zrobił psikusa i upadł.
Po dwóch latach pojawił się w Radomiu Sprint Air, ale pomimo tego, że temu przewoźnikowi udało się nie upaść, polatał półtora roku, do października 2017. A ponieważ port lotniczy zarabia na lataniu a nie na nielataniu, w lipcu 2018 roku Port Lotniczy Radom złożył wniosek o upadłość. Wniosek został rozpatrzony pozytywnie, port kupiło Państwowe Przedsiębiorstwo „Porty Lotnicze” za jakieś drobne 13 mln złotych i już od 2020 roku z Radomia mają znowu frunąć samoloty.
Sama budowa lotniska kosztowała 120 mln złotych. Roczne koszty utrzymania kolejne 12 mln, bo 140 osób obsługujących je w pierwszym roku swoje kosztuje. W pierwszym roku działalności Radom obsłużył 100 pasażerów.
Aktualnie „Porty Lotnicze” rozważają przejęcie części ruchu z Okęcia do Radomia. Wszyscy wiedzą, że warszawski port lotniczy osiągnął kres swojej wydolności i wkrótce pojawi się nadpodaż 3 milionów pasażerów rocznie. Docelowo ma być ich 6 milionów, a port warszawski ma zastąpić hub transportowy w Baranowie. Problem polega na tym, że bliżej Warszawy jest Modlin.
Dlatego spółka zleciła niezależną analizę, która jasno wykazałaby, że Modlin się do tego nie nadaje i jest gorszy. W wyniku analizy powstał raport, z którego wynika, że wystarczy wpompować w radomskie lotnisko marne 800 mln złotych i będzie dobrze. Za Radomiem ma przemawiać niższy koszt rozbudowy i modernizacji (Modlin ma kosztować nieco ponad miliard) oraz krótszy czas, w jakim można to zrobić. Otóż Radom może przejąć 3 mln pasażerów z Chopina w ciągu 20 miesięcy, oczywiście pod warunkiem zainwestowania owych 800 mln zł. A Modlinowi zajmie to aż 5 lat. Co ciekawe, władze Modlina twierdzą, że mogą zrobić to dużo szybciej i za dużo mniejsze pieniądze. Oceniają, że potrzebują jedynie 60 mln zł.
Problem z Radomiem jest jeszcze jeden. W zgodnej opinii ekspertów, w chwili obecnej jest to prototyp lotniska, co oznacza, że trzeba je będzie zbudować od nowa. Festiwal pompowania chorych kwot w radomską ziemię zaczyna się na nowo. Nie mogę się doczekać finału, zwłaszcza że według dalekosiężnych planów, Radom ma obsługiwać docelowo 9 mln osób rocznie. To dużo osób.
Zima będzie nasza
Niesieni falą entuzjazmu po udanych mistrzostwach Europy w piłce nożnej, ludzie związani ze sportami zimowymi, wymyślili Zimowe Igrzyska Olimpijskie 2022 w Krakowie. Przypomnę może z tego miejsca, że myśmy już raz śnili o potędze, zgłaszając do organizacji IO 2006 miasto Zakopane. Ja to chyba tydzień tkwiłem w osłupieniu, gdy usłyszałem o tym Zakopanem, więc temat miałem przepracowany. Dlatego kandydatura Krakowa w ogóle mnie nie zszokowała i już mówię dlaczego.
Przy takiej okazji trzeba powołać komitet organizacyjny. Dobrze jest mieć do tego celu jakieś znajomości w centrali i regionie, ale ten aspekt załatwiła posłanka ziemi zakopiańskiej. No i oczywiście władze Krakowa, które wymyśliły sobie, że na takiej imprezie będzie wielki zysk. Wszyscy wiedzą, że nikt na Igrzyskach Olimpijskich i wszelkiego rodzaju mistrzostwach w piłce nożnej nie zarabia. Znaczy przepraszam, nie zarobi na tym na pewno budżet miasta czy kraju. Bo sami organizatorzy i wszelkie wypączkowane dokoła komitety, przytulą dużo pieniędzy. Więc organizatorom indywidualnie, takie Igrzyska opłacają się bardzo. A straci wyłącznie budżet, więc nikogo to nie obchodzi.
No i oczywiście wszystko się potwierdziło. Idea IO w Krakowie była od samego początku poroniona, bo Polski nie stać na wydatek rzędu 7,7-21 mld zł (tak, szacunki kosztów imprezy były aż tak rozbieżne). Pomimo tego, że do tego pomysłu bardzo zapalili się politycy wszystkich szczebli, mieszkańcy nie byli entuzjastami. Kraków wzbraniał się przed rozpisaniem referendum, bo w myśl regulaminu MKOL, takie coś od razu dyskwalifikuje kandydata. No i oczywiście zawiązał się komitet promujący pomysł IO Kraków 2022 na świecie. Nazwa nie powiem, zabawna, bo tylko ktoś z interesującym poczuciem humoru mógł takie stowarzyszenie nazwać Komitet Konkursowy Kraków 2022. KKK 2022 to jest kapitalna rzecz, bo nawet logotyp jest już gotowy, wystarczy na dole dodać 2022.
Gdyby chcieć sprawę opisać dokładnie, musiałbym jej poświęcić oddzielny tekst. Tutaj przytoczę dosłownie fragment raportu NIK-u, najlepiej podsumowujący nasz kolejny sen o potędze:
W ocenie Najwyższej Izby Kontroli środki publiczne w kwocie 10.666,2 tys. zł 5 wydatkowane przez miasto Kraków oraz Stowarzyszenie „Komitet Konkursowy Kraków 2022” na realizację działań związanych z ubieganiem się Krakowa o przyznanie roli gospodarza Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2022 r. wydane zostały zgodnie z obowiązującym prawem, niemniej jednak niezgodnie z zasadą efektywności wymagającą optymalnego doboru metod i środków służących osiągnięciu założonych celów.
I dalej.
Podczas realizacji działań nie uwzględniono ryzyka możliwości zmiany poparcia społecznego dla organizacji Igrzysk, w związku z tym nie realizowano w sposób skuteczny działań minimalizujących to ryzyko. Rezultat przeprowadzonego w mieście Krakowie referendum lokalnego, wskazujący na zmianę w poparciu społecznym dla organizacji Igrzysk, spowodował odstąpienie od realizacji celu, pomimo wydatkowania znaczącej części środków na jego osiągnięcie.
Tutaj może wspomnę, że w 2013 roku, władze Krakowa zleciły badanie opinii publicznej. Pomimo milionów wydawanych dokoła starań o IO, ktoś pożałował na skonstruowanie sensownego panelu, bo w listopadzie 69 proc. ludzi było na tak. Ale jak doszło w maju 2014 do referendum, 70 proc. osób było na nie. Zmilczę litościwie nazwę ośrodka realizującego owo badanie.
Ludzie wypowiedzieli się bardzo zdecydowanie na „nie”. KKK 2022 dokonał żywota. Raport NIK (tutaj link) pokazał wielką skalę marnotrawstwa. Nikogo oczywiście nie ukarano, bo u nas za nieefektywne wydawanie pieniędzy publicznych do więzienia się nie idzie, ani grzywny nie płaci. Bo 50 milionów wyrzucone w błoto na organizację tej hucpy, to drobne na piwo, niewarte nawet uwagi, nie?
Uciekający milioner
Piotr Kaszubski omamił wszystkich. Polacy uwierzyli w to, że jest genialnym dzieckiem, które zaczęło oszczędzać w wieku 13 lat, a po dwudziestce dorobiło się milionów, prężnej sieci sprzedaży preparatów kosmetycznych i leczniczych, oraz kliniki medycyny estetycznej. Pan Piotr brylował w telewizjach śniadaniowych, świecił twarzą z pierwszych stron gazet, był królem lansu w internecie, i rozkręcił gigantyczny hajp na swoje zabiegi i produkty. Media oszalały, bo taki temat to samograj. Nic, poza może polityką i kościołem, nie polaryzuje Polaków bardziej niż pieniądze. Można było grzać temat i patrzeć, jak drużyna „na pewno ukradł, bo skąd taki młody miałby hajs” rzuca się do gardeł ekipie „pracowitością i pracą się wzbogacił, wy zawistne polaczki-cebulaki”. Igrzyska trwały chwilę.
Kaszubski był wszędzie, było go za dużo i był to gwóźdź do jego trumny, bo gdy się handluje preparatem, który miast wybielać zęby je rozpuszcza, nie chodzi się do telewizji, żeby sobie robić marketing, tylko robi się szybki skok na kasę i zwija działalność. Nasz bohater wolał być jednak gwiazdorem, ktoś się w końcu przyjrzał bliżej jego milionom zdobytym przed osiemnastką, klinice i produktom, które sprzedawał, i balon pękł. Z wielkim hukiem strzelił, rozpylając dokoła smrodliwe powietrze.
Śledczy postawili mu zarzuty popełnienia oszustwa i przestępstw z Prawa Farmaceutycznego, polegające na reklamowaniu bez uprawnień produktów leczniczych, oraz ich przechowywanie i wprowadzanie do obrotu bez pozwolenia. Plus drobniejsze paragrafy. Z tego wszystkiego groziło mu 8 lat więzienia.
Rzutki biznesmen postanowił się ulotnić i zaczęło się robić jak w filmie. Prokuratura wystawiła za Kaszubskim Europejski Nakaz Aresztowania. W tym czasie nasz milioner bujał się po Europie, kontaktował się ze swoimi fanami przy pomocy Facebooka i jawnie szydził z nieudolności policji, która próbowała go ścigać. Poprosił na przykład o zmianę swojego zdjęcia w liście gończym, bo na tym wykorzystanym wyglądał bardzo niekorzystnie. Próbował też sprzedać swoje Lamborghini Gallardo, stan igła, okazja, marne 299 tys. złotych. Był postacią tak barwną i zabawną w tej swojej ucieczce, że wiele osób widziało w nim ofiarę bezdusznego systemu, który postanowił zniszczyć młodego człowieka, któremu się udało.
Zabawa w kotka i myszkę trwała rok, po czym udało się ująć podejrzanego w Austrii. I skończyła się barwna historia najmłodszego milionera w kraju, który odłożył kilkaset tysięcy na otworzenie biznesu grając w reklamach, pracując w stajni, sprzedając meble ze swojego pokoju i hodując świerszcze.
I muzyczka gra...
Na koniec coś rozrywkowego, z mniejszej rurki. Ursynalia to juwenalia SGGW, odbywające się od 1983 roku. Impreza zaczynała cichutko, skromniutko, jednak wraz z upływem czasu, organizatorzy coraz bardziej się rozkręcali. W roku 2008 po raz pierwszy pojawiły się zespoły zagraniczne. W roku 2009 imprezę wydłużono do trzech dni, wstawiono trzy sceny i zaproszono więcej ekip. Wtedy też obok nazwy Ursynalia, pojawił się człon Warsaw Student Festival.
Dwa lata później, pierwszego dnia imprezy bawiłem się na Kornie a drugiego tupałem nóżką przy Guano Apes. Rok kolejny to było apogeum, z line-upem lepszym niż oferował w 2012 roku jakikolwiek festiwal muzyczny. Trzeba to było przebić.
Niestety, jubileuszowe trzydzieste Ursynalia, odbyły się w atmosferze skandalu, wzajemnych oskarżeń wśród organizatorów, odwoływanych gwiazd i oskarżeń o malwersacje finansowe. Finalnie zespoły ZZ Top i Bad Religion zrezygnowały z udziału, z powodu niedotrzymania warunków umowy przez organizatorów. Ten drugi zespół odwołał koncert po raz pierwszy w swojej historii, więc znowu okazaliśmy się najlepsi na świecie. Finalnie z występu na Ursynaliach zrezygnowały jeszcze kolejne dwie ekipy.
Wkurzeni ludzie zaczęli zwracać bilety i mówić głośno o oszustwie, bo okazało się, że organizatorzy wymyślili sobie specyficzną formę rekompensaty. Otóż wszystkim, którzy kupili bilet na niedzielę, bo interesował ich tylko ZZ Top, zaproponowano nie zwrot kwoty za bilet ale 50 proc. zniżki na karnety na następny rok. To trzeba mieś jednak duży tupet i bezczelność w sobie, żeby z czymś takim wyjechać. Przy okazji okazało się, że obsługa techniczna Ursynaliów nie dostała pieniędzy. Wszystko zakończyło się w atmosferze skandalu i niesmaku, chociaż sama impreza była w miarę udana, a publiczność dała z siebie wszystko.
Rok 2013 był dla Ursynaliów na tyle ciężkim ciosem, że się już nie dźwignęły. Formuła festiwalowa się wypaliła, zaczęło się powolne zwijanie a smutnym ukoronowaniem upadku imprezy, był ubiegłoroczny skład grających, wśród których królowali przedstawiciele hip-hopu i disco polo. Ludziom się podobno podobało.
Jako ciekawostkę podam, że dyrektorem do spraw produkcji podczas feralnej edycji był człowiek, który położył inny znany festiwal, Hunter Fest. Tam było jeszcze zabawniej, bo z powodu bałaganu organizacyjnego, swój przyjazd odwołały cztery zespoły, ale zrobiły to w dniu rozpoczęcia imprezy. To doprawdy trudno przebić.
A co tam w Art-B?
Od pytania „ciekawe co słychać u Bagsika” postawionego na kolegium redakcyjnym, wykiełkował pomysł na ten tekst. O panach z Art-B pisałem więcej tutaj, więc tutaj krótko. Bogusław Bagsik po aferze Art-B odsiedział część wyroku, z więzienia wyszedł warunkowo w 2004 roku. Nie naruszył warunków trzyletniego okresu próbnego i od 2007 był oficjalnie wolnym człowiekiem. Z tym brakiem naruszeń to była jednak nie do końca prawda.
Otóż nasz bohater ma naturę lekko przekręciarską i żyć uczciwie chyba nie potrafi. W rok po opuszczeniu więzienia, Bogusław Bagsik rozpoczął działalność w spółce Digit Serve Ltd, która miała inwestować pieniądze klientów na Forexie, a okazała się piramidą finansową. Skala przekrętu nie jest imponująca, bo to marne 33 mln zł. Jednak zwraca uwagę niewielka liczba poszkodowanych. Jest ich jedynie 170, co oznacza, że Bagsik nie zarzucał sieci szeroko, tylko łowił pojedyncze sztuki na podrywkę. Każdy z klientów szemranej firmy stracił po około 200 tys. zł, co oznacza, że łowy były bardzo skuteczne i bardzo zindywidualizowane.
W listopadzie 2015 roku zapadł w tej sprawie wyrok, Bogusław B. dostał 5 lat więzienia i nakaz naprawienia szkód „poprzez zapłatę określonych kwot poszczególnym – wymienionym w sentencji orzeczenia – pokrzywdzonym”.
Jednak Sąd Apelacyjny uchylił wyrok z powodu błędnego wyliczenia szkody osób pokrzywdzonych. W ten sposób sprawa trafiła ponownie do Sądu Okręgowego i zaczęła się od nowa.
Andrzej Gąsiorowski miał więcej szczęścia, decyzja o nieopuszczaniu Izraela popłaciła. W 2011 roku przedawniły się zarzuty dotyczące wyłudzenia i kradzieży pieniędzy spółki Art-B, dwa lata później uchylono jego nakaz aresztowania, zaś w ciągu trzech kolejnych lat przedawniły się wszystkie sprawy, w których był oskarżany przy okazji afery. Czytałem, że Gąsiorowski chce odzyskać wszystkie udziały Art-B i reaktywować firmę, ale to mi już zaciąga nieświeżą kaczką dziennikarską. Zwłaszcza w kontekście słów biznesmena, który powiedział, że do Polski przed 2031 rokiem nie przyjedzie.